Skazani na Sybir
Paweł Oleńkiewicz był legionistą i uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej. Mieszkał z rodziną na Kresach Wschodnich - w miejscowości Połupanówka, w województwie tarnopolskim. Po zakończeniu drugiej wojny światowej znalazł się jako pierwszy na liście osób przeznaczonych do masowych wysiedleń. Na szczęście, ktoś z sąsiadów ostrzegł rodzinę, która natychmiast opuściła dom, rozpoczynając długą i uciążliwą tułaczkę.
Kiedy Oleńkiewiczowie wrócili do swojego gospodarstwa, byli nakłaniani do wstąpienia do kołchozu. Ponieważ odmówili, spotkały ich prześladowania. Ostatecznie w 1956 roku rodzina postanowiła wyjechać do Polski i osiedlić się na Ziemiach Zachodnich.
Eugenia Chmielowiec, Ząbkowice Śląskie
Kiedy Oleńkiewiczowie wrócili do swojego gospodarstwa, byli nakłaniani do wstąpienia do kołchozu. Ponieważ odmówili, spotkały ich prześladowania. Ostatecznie w 1956 roku rodzina postanowiła wyjechać do Polski i osiedlić się na Ziemiach Zachodnich.
Eugenia Chmielowiec, Ząbkowice Śląskie
Fragmenty nadesłanej pracy:
Wyszliśmy tak jak każdy stał. Mama wzięła mnie na ręce. Miałam pięć, może sześć lat, pamiętam to napięcie, ten szok podczas wysiedlania w pośpiechu, bo mama wpadła ze mną do rowu i od tego momentu sama pamiętam te nasze dzieje. A to, co opisałam do tej pory, opowiedzieli mi rodzice.
Udało się, uciekliśmy, ale nasz przyjaciel, który mieszkał parę kilometrów od nas w lesie, został wywieziony, bo nikt nie zdążył go powiadomić na czas. Nikt z jego rodziny nie przeżył.
Od tego czasu nie było spokojnego dnia ani nocy. Spaliśmy w stajniach, na strychach, a nawet gdy było bardzo zimno to też mniejsze dzieci pod łóżkami. To był straszliwy czas, jednak dzięki dobrym ludziom i opiece Boskiej nie wywieziono nas.
Udało się, uciekliśmy, ale nasz przyjaciel, który mieszkał parę kilometrów od nas w lesie, został wywieziony, bo nikt nie zdążył go powiadomić na czas. Nikt z jego rodziny nie przeżył.
Od tego czasu nie było spokojnego dnia ani nocy. Spaliśmy w stajniach, na strychach, a nawet gdy było bardzo zimno to też mniejsze dzieci pod łóżkami. To był straszliwy czas, jednak dzięki dobrym ludziom i opiece Boskiej nie wywieziono nas.
Miałam mnóstwo wrzodów, ropiały one i ciekły. Wszyscy nosili mnie na rękach, tak aby nie dotykać pleców i okolic brzucha, ból był niesamowity, bardzo płakałam. Często płacząc, zasypiałam.
Pamiętam, pewnego razu starsza siostra, nosząc mnie na rękach, tak w żartach powiedziała, że jak będę płakała, to wrzuci mnie do stawu. Wszyscy mieli mnie dosyć. Nie było żadnych leków ani żadnej pomocy. I cóż było robić? Sytuacja naszej rodziny była ciężka, więc mama leczyła nas domowymi sposobami, ziołami.
Pamiętam, pewnego razu starsza siostra, nosząc mnie na rękach, tak w żartach powiedziała, że jak będę płakała, to wrzuci mnie do stawu. Wszyscy mieli mnie dosyć. Nie było żadnych leków ani żadnej pomocy. I cóż było robić? Sytuacja naszej rodziny była ciężka, więc mama leczyła nas domowymi sposobami, ziołami.
Tuż przed żniwami w miesiącu lipcu, gdy rodzice mieli już nadzieję, że po zbiorach z pola będzie im lżej, przyszło zawiadomienie, że pole należy do kołchozu i moi rodzice nie mają prawa wejść na pole.
Zdumienie było tym większe, że rodzice odmówili przyłączenia do kołchozu. Co się działo w domu. Płacz, krzyk i wzywanie o pomoc Boga. Przednówek, a tu sześcioro dzieci, jak przeżyć, w czym do szkoły posłać. Pytania cisnęły się do głowy jak przeszywające zimnem powietrze. Przecież do szkoły dzieci muszą chodzić, bo jeśli nie, to sztraf, kara albo więzienie.
Zdumienie było tym większe, że rodzice odmówili przyłączenia do kołchozu. Co się działo w domu. Płacz, krzyk i wzywanie o pomoc Boga. Przednówek, a tu sześcioro dzieci, jak przeżyć, w czym do szkoły posłać. Pytania cisnęły się do głowy jak przeszywające zimnem powietrze. Przecież do szkoły dzieci muszą chodzić, bo jeśli nie, to sztraf, kara albo więzienie.