Pocztówka nadziei
W sierpniu 1944 roku rodzina państwa Feinerów została rozdzielona. Marię Feiner wraz z dwoma synami skierowano do obozu w Pruszkowie. Najmłodszy syn, wówczas jedenastomiesięczne niemowlę, pozostał z ojcem. Od tej chwili, pomimo wszelkich starań, Maria nie miała żadnej wiadomości o mężu i synu. W październiku 1944 roku otrzymała pocztówkę nadziei.
Janusz Feiner, Kraków
Janusz Feiner, Kraków
Fragment nadesłanej pracy:
Mamie udało się uciec z pochodu do Pruszkowa i przez dwa miesiące tułała się z dwójką dzieci w okolicach Warszawy, poszukując jakiejkolwiek informacji o mężu i dziecku. Poszukiwania nie dały żadnych efektów, a życie w tragicznych i niebezpiecznych warunkach było nie do zniesienia, więc postanowiła ewakuować się do Krakowa, z nadzieją na znalezienie pomocy u dalszych krewnych. Dalsze poszukiwania Mama prowadziła już z Krakowa, korespondując z osobami, które mogły coś wiedzieć na temat losów męża i dziecka. Zachowały się z tego okresu 24 kartki pocztowe nadesłane na adres pobytu Mamy w Krakowie. Wśród tych pocztówek jedna, datowana na dzień 7 października 1944, dostarczała pierwsze informacje o miejscu mojego pobytu i choć o Ojcu nie było ani słowa, to dawała nadzieję na szczęśliwe zakończenie dramatu rodziny.
Oczy i serce matki rozpoznały natychmiast i bez najmniejszego wahania w dziecku, które trzymała kobieta stojąca przy oknie, swojego syna, utraconego w sierpniu. Można sobie wyobrazić emocje, jakie musiały Ją ogarnąć, jeśli bez żadnego uprzedzenia (jak to opowiadała), wpadła do mieszkania ze słowami: „…Januszku, nareszcie cię odnalazłam!!!”. Kobieta, zaskoczona nagłym wtargnięciem mojej Mamy do mieszkania, odparła, że niejedna już kobieta twierdziła, że to jej dziecko, po czym okazywało się, że się myliły. Po tych doświadczeniach gospodyni uznała, że najlepszym sposobem na potwierdzenie identyfikacji będzie ubranko dziecka. Postanowiła, że będzie prosić osoby zgłaszające się po dziecko, aby opisały strój, który miało na sobie w chwili rozstania z nim. Gdy gospodyni poprosiła o opisanie tego ubranka, moja Mama nie miała z tym najmniejszych trudności, ponieważ własnoręcznie je uszyła. Wtedy gospodyni podeszła do szafy i wyjęła strój opisany przez moją Mamę. Na tej podstawie identyfikacja dziecka nie budziła żadnych wątpliwości.
Oczy i serce matki rozpoznały natychmiast i bez najmniejszego wahania w dziecku, które trzymała kobieta stojąca przy oknie, swojego syna, utraconego w sierpniu. Można sobie wyobrazić emocje, jakie musiały Ją ogarnąć, jeśli bez żadnego uprzedzenia (jak to opowiadała), wpadła do mieszkania ze słowami: „…Januszku, nareszcie cię odnalazłam!!!”. Kobieta, zaskoczona nagłym wtargnięciem mojej Mamy do mieszkania, odparła, że niejedna już kobieta twierdziła, że to jej dziecko, po czym okazywało się, że się myliły. Po tych doświadczeniach gospodyni uznała, że najlepszym sposobem na potwierdzenie identyfikacji będzie ubranko dziecka. Postanowiła, że będzie prosić osoby zgłaszające się po dziecko, aby opisały strój, który miało na sobie w chwili rozstania z nim. Gdy gospodyni poprosiła o opisanie tego ubranka, moja Mama nie miała z tym najmniejszych trudności, ponieważ własnoręcznie je uszyła. Wtedy gospodyni podeszła do szafy i wyjęła strój opisany przez moją Mamę. Na tej podstawie identyfikacja dziecka nie budziła żadnych wątpliwości.