Doktor Kazimierz
Dzieciństwo Kazimierza Kubiszyna w Równem na Wołyniu przypadło na trudne czasy okupacji sowieckiej, a potem niemieckiej. Po zakończeniu wojny Kubiszynowie osiedlili się w rodzinnych stronach matki, w Jarczowie na Roztoczu.
Kazimierz ukończył gimnazjum w Tomaszowie Lubelskim i jesienią 1953 roku rozpoczął wymarzone studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Lublinie.
Po ich ukończeniu wraz z żoną Alicją – farmaceutką – podjęli pracę w nowo powstałym Spółdzielczym Ośrodku Zdrowia w Krynicach w powiecie tomaszowskim. Na początku należało dostosować zrujnowane pomieszczenia tamtejszego pałacu do pełnienia funkcji gabinetu lekarskiego i apteki, którą prowadziła żona Alicja. W tym samym budynku znajdowało się też mieszkanie rodziny doktora.
Kazimierz był jedynym lekarzem w okolicy, więc praca stanowiła dla niego duże wyzwaniem, ale także przynosiła ogromną satysfakcję.
Kazimierz Kubiszyn, Międzyrzec Podlaski
Kazimierz ukończył gimnazjum w Tomaszowie Lubelskim i jesienią 1953 roku rozpoczął wymarzone studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Lublinie.
Po ich ukończeniu wraz z żoną Alicją – farmaceutką – podjęli pracę w nowo powstałym Spółdzielczym Ośrodku Zdrowia w Krynicach w powiecie tomaszowskim. Na początku należało dostosować zrujnowane pomieszczenia tamtejszego pałacu do pełnienia funkcji gabinetu lekarskiego i apteki, którą prowadziła żona Alicja. W tym samym budynku znajdowało się też mieszkanie rodziny doktora.
Kazimierz był jedynym lekarzem w okolicy, więc praca stanowiła dla niego duże wyzwaniem, ale także przynosiła ogromną satysfakcję.
Kazimierz Kubiszyn, Międzyrzec Podlaski
Fragmenty nadesłanej pracy:
Na Wołyniu
Pamiętam również z tamtego czasu uczucia lęku i niepokoju w naszej rodzinie. Nieprzespane noce mamy i taty, spędzane na czuwaniu, w obawie przed wywózką. Brak snu oraz głód i lęk towarzyszył nam nieustannie. Jedynym zapasem żywności był worek sucharów. Nie było co jeść, bo nie było pieniędzy na zakupy. Ojciec nie zarabiał, odkąd wyrzucono go z posady urzędnika pocztowego jako „niewygodnego Polaka”, a mama nie pracowała zawodowo, gdyż zajmowała się dziećmi i domem. Głód towarzyszył wówczas wołyniakom jako zjawisko powszechne. Powszechne były także aresztowania, wywózki na Syberię.
Pamiętam również z tamtego czasu uczucia lęku i niepokoju w naszej rodzinie. Nieprzespane noce mamy i taty, spędzane na czuwaniu, w obawie przed wywózką. Brak snu oraz głód i lęk towarzyszył nam nieustannie. Jedynym zapasem żywności był worek sucharów. Nie było co jeść, bo nie było pieniędzy na zakupy. Ojciec nie zarabiał, odkąd wyrzucono go z posady urzędnika pocztowego jako „niewygodnego Polaka”, a mama nie pracowała zawodowo, gdyż zajmowała się dziećmi i domem. Głód towarzyszył wówczas wołyniakom jako zjawisko powszechne. Powszechne były także aresztowania, wywózki na Syberię.
Praktyka lekarska w Krynicach
Zajmowałem się wszystkimi chorymi w okolicy – i noworodkami, i zniedołężniałymi starcami, schorowanymi m.in. wskutek udziału w walkach partyzanckich. Jak trzeba było, odbierałem porody. Dojeżdżałem furmanką lub saniami powożonymi przez kogoś z rodziny chorego. Gdy zarobiłem, kupiłem sobie motor, a potem samochód marki Moskwicz. Sprawdzały się na błotnistych drogach, bo nie wszędzie były wówczas utwardzone trakty.
Na spotkania w okolicznych szkołach, które organizowałem w zimowe wieczory, przychodziło po sto osób. Moje „szkoły zdrowia" były znane i popularne w okolicy. Znalazłem też nieoczekiwanie skutecznego sprzymierzeńca w propagowaniu szczepień. Okazał się w nim... proboszcz kościoła w Krynicach, wspomniany nieoceniony ksiądz Pawłowski. Informował parafian z ambony o moich akcjach oraz o zaletach szczepionek. Powoli przynosiło to efekty.
Zajmowałem się wszystkimi chorymi w okolicy – i noworodkami, i zniedołężniałymi starcami, schorowanymi m.in. wskutek udziału w walkach partyzanckich. Jak trzeba było, odbierałem porody. Dojeżdżałem furmanką lub saniami powożonymi przez kogoś z rodziny chorego. Gdy zarobiłem, kupiłem sobie motor, a potem samochód marki Moskwicz. Sprawdzały się na błotnistych drogach, bo nie wszędzie były wówczas utwardzone trakty.
Na spotkania w okolicznych szkołach, które organizowałem w zimowe wieczory, przychodziło po sto osób. Moje „szkoły zdrowia" były znane i popularne w okolicy. Znalazłem też nieoczekiwanie skutecznego sprzymierzeńca w propagowaniu szczepień. Okazał się w nim... proboszcz kościoła w Krynicach, wspomniany nieoceniony ksiądz Pawłowski. Informował parafian z ambony o moich akcjach oraz o zaletach szczepionek. Powoli przynosiło to efekty.