Pamiętnik Tadeusza
Tadeusz Radda urodził się w 1910 roku na Pokuciu w rodzinie nauczycielskiej, która po 1919 przeniosła się z Kresów do Wielkopolski, gdzie w odradzającym się z germanizacji byłym zaborze pruskim potrzebni byli polscy nauczyciele. Lata swojej edukacji w wielkopolskich gimnazjach (1920–1931) Tadeusz opisał w pamiętniku.
Włodzisław Jacek Radda, Żywiec
Włodzisław Jacek Radda, Żywiec
Fragment pamiętnika:
Drugim współtowarzyszem stancyjnym był Ludwik Dańczak, syn chłopa ze Zbęch, którego mój ojciec uczył w szkole, i widząc, że chłopak ma chęć do nauki, namówił jego ojca na wysłanie go do gimnazjum. To namawianie rodziców (gospodarzy wiejskich), aby swoje zdolniejsze dzieci dawali do szkół, to był stały „konik” mojego ojca. Rodzice Mazura [kolegi szkolnego] i moi to byli w Wielkopolsce tzw. „Galicjaki z Kongresówy”, tak bowiem nazywano wszystkich przybyszów z innych dzielnic polskich (zwłaszcza spoza zaboru pruskiego). Raziliśmy swoim sposobem bycia, a zwłaszcza przysłowiową nędzą galicyjską. Bogaty chłop i mieszkaniec Wielkopolski nie wiedział, co to wojna i zniszczenia, bo od lat dorabiał się, korzystając z prosperity państwa pruskiego.
W okresie zamachu majowego 1926 roku mieszkałem na stancji u Julii Stróżyńskiej. Mieszkało nas tam wówczas sześciu chłopców, ja byłem w czwartej klasie i należałem do „średniaków”. Miejscowy dziennik „Gazeta Polska” był wprost rozchwytywany i zanim go przeczytali kolejno wszyscy starsi w naszym domu, to zawsze parę godzin upłynęło. Nie miałem cierpliwości, by tak długo czekać na pasjonujące nas wiadomości. Zaabonowałem więc sobie, na spółkę z kolegą, odrębny egzemplarz gazety tylko dla nas. Codziennie na zmianę chodziliśmy sobie odbierać ją wprost w administracji. Kosztowała nas taniej i mieliśmy ją prędzej w rękach niż przez roznosiciela. Od tego czasu stale już czytałem gazety i czasopisma.
W okresie zamachu majowego 1926 roku mieszkałem na stancji u Julii Stróżyńskiej. Mieszkało nas tam wówczas sześciu chłopców, ja byłem w czwartej klasie i należałem do „średniaków”. Miejscowy dziennik „Gazeta Polska” był wprost rozchwytywany i zanim go przeczytali kolejno wszyscy starsi w naszym domu, to zawsze parę godzin upłynęło. Nie miałem cierpliwości, by tak długo czekać na pasjonujące nas wiadomości. Zaabonowałem więc sobie, na spółkę z kolegą, odrębny egzemplarz gazety tylko dla nas. Codziennie na zmianę chodziliśmy sobie odbierać ją wprost w administracji. Kosztowała nas taniej i mieliśmy ją prędzej w rękach niż przez roznosiciela. Od tego czasu stale już czytałem gazety i czasopisma.