Listy z Izraela
Podczas niemieckiej okupacji państwo Marianna i Józef Bocheńscy udzielili schronienia trójce żydowskich dzieci. Dzieci ukrywały się w ich gospodarstwie od listopada 1942 roku do końca okupacji w styczniu 1945 roku. Po wojnie państwo Bocheńscy zostali uhonorowani medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Ocaleni utrzymywali kontakt korespondencyjny z rodziną w Polsce.
Grażyna Klemba, Skierniewice
Grażyna Klemba, Skierniewice
Z rodziną żydowską Granatów, którzy mieszkali w pobliskim Jeżowie, Bocheńscy znali się jeszcze przed wojną. Spotykali się w celach handlowych. W czasie okupacji Granatowie zostali przesiedleni do getta w Rawie Mazowieckiej. Rodzice Sary, Fiszela (Janka), Liby (Lubki) i Menachema (Mońka) wiedzieli, że czeka ich śmierć. Po rodzinnej naradzie uznali, że dzieci uciekną z getta. Może chociaż dzieciom uda się przeżyć. Ojciec powiedział dzieciom, co dobrze zapamiętali, „idźcie do Bocheńskich, on Was przyjmie”. I właśnie u Bocheńskich znaleźli schronienie na 27 miesięcy. Tuż przed likwidacją getta czwórce rodzeństwa udało się zbiec. Ich najmłodsza pięcioletnia siostra nie chciała rozdzielić się z rodzicami, bardzo rozpaczała, więc wróciła do getta. Rodzice i najmłodsza siostra zostali w getcie. Prawdopodobnie zostali wywiezieni do Treblinki lub Oświęcimia i tam zginęli. Pewnego listopadowego dnia 1942 roku wcześnie rano mój dziadek wrócił do domu po porannym obchodzie gospodarstwa i powiedział babci: „W szopie znalazłem głodne i zmarznięte dzieci żydowskie. Powiedziały, że uciekły z getta w Rawie Mazowieckiej i zrezygnowane stwierdziły, że udadzą się do Tomaszowa Mazowieckiego, bo tam jest lepiej w getcie niż w Rawie”. Moniek płakał, krzyczał, że chce żyć, a nie „żeby go spalili!”. Zobaczywszy ich, mój dziadek powiedział „Co wy teraz zrobicie? W ręce wrogowi chcecie się oddać? Nie mogę was zostawić samych. Wchodźcie”. I tak zostali do 15 stycznia 1945 roku.